Ale ona odeszła.
Françoise Gilot — jedyna kobieta, która kiedykolwiek zostawiła go sama.
Przez lata historia powtarzała się wciąż na nowo:
Picasso znajdował młodą, utalentowaną kobietę… wyczerpywał ją… łamał… i przechodził do następnej.
Niektóre nie wytrzymały.
Marie-Thérèse Walter popełniła samobójstwo.
Dora Maar spędziła lata w szpitalach psychiatrycznych.
Jacqueline Roque strzeliła sobie w głowę trzynaście lat po jego śmierci.
Mówił, że kobiety są albo „boginiami, albo szmatami”.
A potem pojawiła się Françoise.
Paryż, 1943 — miasto pod nazistowską okupacją.
Ona — 21-letnia studentka malarstwa o przenikliwym spojrzeniu i woli ze stali.
On powiedział: „Mógłbym być twoim ojcem”.
Ona odpowiedziała: „Ale nim nie jesteś”.
Taka była Françoise — krucha na zewnątrz, niezłomna w środku.
Przez dziesięć lat żyła u jego boku — kochała go, pracowała, urodziła mu dwoje dzieci.
On malował ją setki razy, nazywał muzą, „kobietą, która widziała zbyt wiele”.
Ale Françoise widziała to, czego inni nie dostrzegali:
on niszczył wszystko, co kochał.
Na początku lat 50. maska Picassa opadła.
To, co zaczynało się jako genialny błysk i czar, zamieniło się w okrucieństwo.
Każda rozmowa — walka o władzę.
Każde milczenie — psychologiczna wojna.
Dyskredytował jej sztukę, manipulował, porównywał z kochankami, wymagał uwielbienia.
Inne kobiety się łamały.
Françoise — nigdy.
Pewnego poranka w 1953 roku spojrzała w lustro. Miała 32 lata — ale czuła się starsza.
Za jej plecami na ścianach wisiały jego obrazy, jak setki oczu, które ją obserwują.
I nagle zobaczyła siebie wyraźnie.
Odwróciła się do niego i spokojnie powiedziała:
„Odchodzę”.
Picasso roześmiał się — zimno, z niedowierzaniem.
„Nie możesz mnie zostawić. Picassa nikt nie zostawia.”
Ale ona odeszła.
Spakowała rzeczy. Wzięła dzieci.
Wyszła z domu — z jego cienia, z jego władzy.
Bez krzyków, bez scen.
Siłą kobiety, która odzyskuje własną duszę.
I nie zniknęła.
Françoise dalej malowała.
Wychowywała dzieci sama.
Krok po kroku odbudowywała karierę.
A w 1964 roku zrobiła coś, co wstrząsnęło światem sztuki:
opublikowała „Życie z Picassem” — szczere i bezkompromisowe wspomnienia, które burzyły mit i ujawniały prawdę.
Picasso próbował zakazać publikacji książki we Francji.
Daremnie.
Françoise powiedziała:
„Byłam winna tę prawdę innym kobietom. Żeby wiedziały, że też mogą przetrwać”.
Książka stała się światowym bestsellerem.
Po raz pierwszy ludzie zobaczyli, co kryło się za geniuszem Picassa: manipulacje, okrucieństwo, niszczenie tych, którzy go kochali.
Później znów się zakochała — w Jonas’ie Salku, naukowcu, który stworzył szczepionkę przeciwko polio i uratował miliony istnień.
„Picasso chciał posiąść świat — mówiła Françoise. — A Jonas chciał go uleczyć”.
Pobrali się w 1970 roku i byli razem do jego śmierci.
Z nim znalazła to, czego Picasso nigdy by jej nie dał: miłość bez kontroli.
W tym czasie jej sztuka rozkwitała.
Jej obrazy — silne, jasne, niepokorne — trafiły do Metropolitan, MoMA, Centrum Pompidou.
Stała się tym, czego Picasso bał się najbardziej:
artystką, której sława należy do niej samej.
Picasso zmarł w 1973 roku, w wieku 91 lat — bogaty, lecz samotny, spalając wszystkie mosty.
Françoise żyła do 2023 roku, umarła w spokoju, mając 101 lat — pięćdziesiąt lat więcej niż on.
Pięć dekad twórczości, wolności i siły.
Pod koniec życia, gdy zapytano ją, jak odważyła się odejść, uśmiechnęła się tylko:
„Bo wolność to jedyna miłość, którą warto chronić”.
Picasso malował jej twarz setki razy, próbując ją uchwycić, zatrzymać, zawłaszczyć.
Ale Françoise namalowała własny los.
Miała 21 lat, gdy spotkała najpotężniejszego mężczyznę świata sztuki.
Miała 32 lata, gdy go opuściła.
I 101 lat, gdy odeszła z tego świata — przeżywszy 70 lat, udowadniając, że nigdy nie była tylko jego muzą.
Zawsze była artystką.
Pablo Picasso złamał wszystkie kobiety, których dotknął.
Z wyjątkiem jednej.
Françoise Gilot nie tylko przetrwała — wyszła z jego cienia i poszła w własne światło.
I pozostała w nim do końca swego niezwykłego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz