12 lip 2024, 08:15
Andrzej
Witam serdecznie.((Kolejny przykład otrzymanego od losu cierpienia będzie pochodził również z archiwum Fundacji Nautilius.))
"Szanowni Państwo z Fundacji Nautilus! Nazywam się Barbara F. (nazwisko do wiadomości redakcji) i na stałe mieszkam w Kanadzie. Piszę po raz pierwszy list w internecie, bo mam od niedawna dostęp do komputera. O Waszym istnieniu dowiedziałam się dzięki znajomej, która przeczytała artykuł o liczbie 11 i ataku na WTC (taki tekst zamieściliśmy we wrześniu 2001 roku przyp. Red.). Z wielką uwagą czytam Wasze strony i wiem, jak bardzo jesteście potrzebni ludziom. Dzięki prezentowanym tu informacjom wielu z nich otwiera oczy na świat, poznaje zupełnie nowe prawdy o zasadach, które kierują naszym życiem. Postanowiłam napisać ten list, bo być może moja historia uświadomi komuś, jak ważni są w naszym życiu inni ludzie. I jak bardzo powinniśmy dostrzegać w nich tę samą niezwykłą boskość, która jest w nas. Zacznę od tego, że jestem osobą dotkniętą bardzo poważnym schorzeniem, które sprawia, że jestem zdana na opiekę innych. Choroba ma podłoże genetyczne i niestety bardzo zmieniła moje życie. Jej symptomy pojawiły się od razu po moim urodzeniu i to właśnie geny sprawiły, że jestem niepełnosprawna. Zawsze miałam ogromny żal do świata o to, że akurat mnie pokarał w tak okrutny sposób. Obserwowałam swoich rówieśników i nie mogłam pogodzić się z tym, że akurat padło na mnie.
Nie wierzyłam w żadne teorie religijne i byłam podobnie jak moja mama osobą niewierzącą. Po moim urodzeniu odszedł od nas ojciec i to wszystko sprawiło, że było nam naprawdę ciężko. Kiedy miałam 7 lat w życiu mojej mamy pojawił się mężczyzna, z którym bardzo szybko związała się i po pewnym czasie urodził się mój przyrodni brat. Ten okres wspominam jako największy koszmar, gdyż świadoma mojego kalectwa przeżywałam bardzo to, że moja matka odsunie się ode mnie. Nie chcę opisywać tego, co przeżyłam. Dziś, kiedy jestem już w podeszłym wieku patrzę na to inaczej, ale wtedy był to dla mnie najbardziej trudny czas. Mój ojczym nie przepadał za mną i nigdy nie mogłam z nim nawiązać kontaktu, a moje schorzenie wzbudzało w nim wyraźną niechęć. Nie mogłam pogodzić się z tym, że moja matka kochała takiego człowieka. Proszę wybaczyć mi ten przydługi wstęp, ale jest on konieczny, aby zrozumieć to, co chcę Wam przekazać. W latach 70-tych pojawił się lek, który pozwolił mi ograniczyć moją chorobę na tyle, że mogłam zacząć w miarę normalnie żyć. Problemem mojego schorzenia były bardzo nieestetyczne zmiany na skórze, które sprawiały, że byłam skazana na życie w domu niczym w klatce. Zaczęłam pracować i wyprowadziłam się z domu. To, o czym Wam chcę opowiedzieć miało miejsce w 1983 roku, kiedy zostałam namówiona przez znajomych do wzięcia udziału w seansie regresji hipnotycznej. Od razu na początku zaznaczam, że w ogóle nie wierzyłam, że taka regresja jest prawdziwa i że jest reinkarnacja.Powtarzam jeszcze raz, że byłam zupełnie niewierząca i traktowałam teorie o istnieniu duszy jako niegroźne fantazje naiwnych ludzi. Regresja hipnotyczna (jeśli nie wiecie) polega na tym, że wprowadza się człowieka w stan przypominający trochę półsen, a pomaga w tym prowadzący regresję. Przyszłam na to spotkanie w ramach uatrakcyjnienia sobie piątkowego popołudnia i absolutnie nie spodziewałam się czegokolwiek. W spotkaniu uczestniczyło 6 osób, a prowadził je Larry Jacobs, który był doświadczonym człowiekiem w prowadzeniu takich seansów regresji. W Sali, gdzie miało dojść do naszej regresji, były ułożone materace, a cała nasza szóstka położyła się w układzie gwiazdy. Prowadzący puścił uspokajającą muzykę, a potem wydawał nam różne polecenia. Pozdrawiam serdecznie. Zdrówka życzę, ciekawych przemyśleń
Otwórz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz