13 kwi 2024, 08:15
Andrzej
Witam serdecznie.((Kolejna relacja pochodzi od kobiety,która jest chrześcijanką,więc z powodów religijnych nie wierzy w reinkarnację.Rozpacza po stracie syna i nie potrafi zrozumieć,że wrócił w ciele jej wnuczki.))
„Jestem mamą trójki dzieci – dwóch córek i syna. Zostałam wychowana w chrześcijańskim duchu. Dorastałam w południowo-zachodniej Wirginii i byłam typem hipiski, ale o reinkarnacji nawet nie słyszałam. Wieczorem 27 listopada 1987 roku miałam wypadek samochodowy, w którym zmarł mój dwuipółletni syn Nathan. Żadne słowa nie wyrażą, jak mroczny stał się dla mnie świat od tamtej chwili i pozostał takim jeszcze przez kilka lat, ponieważ uważałam, że tylko w tym mroku odnajdę swego syna. Po kilku latach spędzonych w mrocznej otchłani po raz kolejny, chyba już milionowy, wspominałam dzień, w którym zginął Nathan. Mam wrażenie, że w tamtym okresie coś wewnątrz mnie miało nadzieję na znalezienie pewnego rodzaju zamknięcia tej sprawy, choć mój umysł kompletnie nie wiedział, czego szuka. Potrzebowałam zaakceptować fakt, że Nathan odszedł i już nigdy nie wróci.
((Niestety taki jest skutek działania religii,która wmawia wiernym,że dusza wciela się w materialne ciało tylko jeden raz.
Rodzice cierpią bo są przekonani,że bliska osoba odeszła na zawsze,a wystarczyłoby tylko zamiast na kazaniach słuchać kapłana,po prostu przeczytać ewangelie i dowiedzieć się,że
" Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego." i o tym,
że tego świata nie opuści nikt jeśli jego długi karmiczne nie zostaną rozliczone.;"Pogódź się rychło z przeciwnikiem swoim, póki jesteś z nim w drodze, aby cię nie podał sędziemu, a sędzia słudze i abyś nie został wtrącony do więzienia. Zaprawdę powiadam ci, nie wyjdziesz stamtąd, aż oddasz ostatni grosz." (Mt. 5, 25-26) ))
Pracując nad tą akceptacją i w związku z tym badając rozmaite kwestie, bezsprzecznie zrozumiałam, że Nathan wybrał sobie dzień, w którym doszło do wypadku, ponieważ było w nim zbyt wiele tzw. zbiegów okoliczności, by jego śmierć uznać za przypadek. Po dość długim czasie szukania akceptacji jego odejścia – znalazłam ją. Dostrzegłam też niezwykłą złożoność i wzajemną zależność od siebie wszystkiego z tamtego dnia, jak i teraz. Wnuki są najwspanialszą nagrodą w życiu. Wiem, że wszyscy dziadkowie ciągle to powtarzają, ale to najszczersza prawda. Mając dzieci, wydaje się, że tylko je kocha się najbardziej na świecie, ale później pojawiają się wnuki, a wraz z nimi uczucie, że serce wprost eksploduje miłością do nich. Moja najstarsza córka urodziła syna, następnie moja najmłodsza, później najstarsza córka znów urodziła syna, a potem kolejnego, po czym nastąpił koniec – jakby wyschła studnia, a ja tak bardzo pragnęłam mieć wnuczkę. Kilka lat później przeprowadziłam się do nowego miasta, a moja najmłodsza córka wróciła wraz z mężem i synem do Zachodniej Wirginii. Wkrótce po powrocie córka oznajmiła, że jest w ciąży. Byłam przeszczęśliwa! Już kochałam to dziecko, ponieważ po prostu wiedziałam, że to moja wnusia. Moje przeczucia potwierdziły się w piątek 13 kwietnia 2008 roku kiedy mój "Motylek" – maleńka Kayla – przyszła na świat i była wprost cudowna. Uwielbiałam ją i bardzo, bardzo kochałam, ale nie było łatwo ani jej mamie, ani mnie, ponieważ malutka płakała przez cały rok i niczym nie można było jej utulić.
Pozdrawiam serdecznie.Zdrówka życzę, ciekawych przemyśleń
Otwórz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz